wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 5

 Włączyłam opcję dodawania anonimowych komentarzy, jeśli to była przeszkoda już jej nie ma. Proszę jeśli czytasz skomentuj.

Nora 

Po paru długich sekundach obróciłam się w stronę chłopaka stojącego za mną. Wpatrywał się twardo w miejsce w którym przed chwilą znikną Mark.
- Czy to było on? On Cię uderzył? - wycedził przez zęby, ręce ściskały torby, a szczęka zacisnęła się tak mocno, że można by było pomyśleć, że zaraz połamie sobie zęby.
- Tak, ale.. - nie dane mi było dokończyć, bo Justin już rzucił torby i pobiegł w dół schodami.
Stałam w kompletnym szoku nie wiedząc co zrobić, mała zaczęła wiercić się na moich ramionach. Szybko złapałam porozrzucane torby i ruszyłam do mieszkania, przekręciłam klucz w drzwiach, położyłam zakupy na kanapie, a małą zaniosłam do mojej sypialni. Wybiegłam z mieszkania jak poparzona, zbiegłam po schodach i pchnęłam drzwi prowadzące na zewnątrz. Widziałam zarys postaci idący w moją stronę, zaczął padać śnieg więc widoczność była bardzo mała, jednak kiedy sylwetka zbliżyła się do mnie od razu rozpoznałam w niej Justina.
- Zniknął, kurwa zniknął. - przeklął, cały aż kipiał ze złości. - Kurwa, chciałem...
Nie zdążył dokończyć, bo podbiegłam do niego wpadając prosto na jego tors, oplotłam go rękami najmocniej jak umiałam. Był zaskoczony, dopiero po paru sekundach także mnie objął. Za wiele osób których znam cierpiało, wszyscy znikają. Śnieg padał na nas coraz mocniej mocząc nasze kurtki i włosy, szczerze? Mało mnie to obchodziło, liczyło się tylko to że nic mu nie jest. Może i był wyższy i bardziej umięśniony niż Mark, ale pod wpływem alkoholu stawał się bardzo agresywny i zdolny do wszystkiego.
- Spokojnie - szepną - już nic Ci nie zrobi.
- Nie o siebie się martwię. - materiał jego kurtki zagłuszył trochę moje słowa, ale byłam pewna że usłyszał, bo objął mnie jeszcze mocniej.
- Nic mi nie jest. - uśmiechnął się do mnie kiedy odsunęliśmy się od siebie. - Chodźmy, zaraz będziemy tak oblepieni śniegiem, że Kathy weźmie nas za bałwany.
Zaśmiałam się, potrafił mnie rozśmieszyć nawet w takiej chwili.
Weszliśmy do mieszkania oblepieni i mokrzy od śniegu. Ściągnęliśmy kurtki i buty stawiając je przy wejściu, wzięłam od niego kurtkę żeby położyć ją na kaloryferze, może chociaż trochę wyschnie. Zaraz potem ruszyłam do łazienki po ręczniki, jeden rzuciłam jemu, a drugim przetarłam swoje wilgotne włosy, chłopak zrobił to samo.
- Napijesz się czegoś? - zapytałam kiedy skończył wycierać włosy, mokre kosmyki opadały na jego czoło przez co był jeszcze bardziej przystojny.
- Tak, może być herbata.- zaniósł ręcznik do łazienki po czym oparł się o wysepkę i przyglądał mi się kiedy robiłam napoje.
Wyjęłam z szafki dwa kubki i wrzuciłam do nich torebki herbaty.
Zastanawia mnie dlaczego zareagował tak na wieść, że ktoś mnie uderzył. Przecież prawie mnie nie zna, mógł po prostu udać, że tego nie widzi. Chłopak skrywa w sobie tajemnice, które obiecałam odkryć.

*

- Mamo! Nora pofarbowała Berry na niebiesko! - Avery wbiegła do przestronnej kuchni znajdując w niej oboje rodziców. 
- Co zrobiła? - rodzicielka otworzyła usta ze zdziwienia zaczynając podnosić się od stołu. 
- Berry jest teraz niebieska! - dziewczynka zachichotała pokazując swoje małe rączki ubrudzone niebieską farbą. 
- O Boże.. - urwała i wybiegła z kuchni. 
Natomiast ojciec obu dziewczynek tłumił śmiech patrząc na młodszą córkę. 
Kiedy kobieta wybiegła do ogródka zobaczyła przed sobą pole bitwy. Trawa poplamiona była na niebiesko, niebieski pies turlał się po niej zadowolony z siebie, a dwójka sześciolatków śmiała się nawzajem brudząc farbą po włosach i ubraniu. 
- Dylan! Nora! Coście zrobili? - podbiegła do nich klękając na trawie. 
Dwójka spojrzała na nią z minami niewiniątka. 
- Tak wygląda lepiej. - dziewczynka uśmiechnęła się pokazując przy tym brak jednego zęba. Natomiast chłopiec przytakiwał patrząc na przyjaciółkę. 
- Skąd wzięliście farbę? 
- Tata zostawił otwarty garaż. - dwójka zaczęła się śmiać kiedy pofarbowany pies skoczył na idącego w ich stronę ojca. 
- Boże.. to się nie zmyje nawet za miesiąc. Będziecie chodzić jak smerfy. - sama ledwo już tłumiła uśmiech cisnący się na jej usta. - Pani Campbell chyba dostanie zawału kiedy zaprowadzę was do szkoły. 

- Nora, Nora obudź się! - ktoś trząsł moim ramieniem wybudzając mnie ze snu. Nade mną stał Dylan ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Co się dzieje? - stłumiłam ziewnięcie patrząc na przyjaciela.
- Wykład już się skończył, a swoją drogą nie wyglądasz najlepiej. Dobrze się czujesz? Spałaś w nocy?
- Czuję się dobrze i nie, nie spałam. - nie było sensu go okłamywać, zna mnie prawie od zawsze i potrafi zobaczyć kiedy kłamie.
- To przez dzisiejszy dzień? - dotknął mojego ramienia usadawiając się w fotelu obok.
Przytaknęłam. 4 luty, dzisiaj moja siostra miałaby urodziny. Ale ona już nigdy nie będzie ich miała, nigdy nie zdobyła pełnoletności, zawsze pozostanie tą dziesięciolatką która uwielbiała przebierać się za różne postacie z bajek, nigdy nie wyjdzie za mąż, nie będzie miała dzieci, to nie ona powinna wtedy zginąć, to powinnam być ja.
- Przestań. - spojrzałam zdezorientowana na przyjaciela. - Przestań się zadręczać, to nie była twoja wina.
- Może gdybym wstała wtedy wcześniej, gdybym...
- Przez tyle lat nadal się tym zadręczasz, a to nie jest twoja wina. To wina tego co wybiegło wtedy na drogę, nie mogłaś nic na to poradzić. - patrzył na mnie tak jak tylko on mógł patrzeć, ze zrozumieniem pomieszanym z wieloma innymi emocjami, jedna biła od niego najbardziej - bezsilność. Widzę jak bardzo chciałby zabrać ode mnie ten ból i kocham go za to. Pamiętam kiedy przesiadywał przy moim boku czytając mi i próbując mnie rozśmieszyć kiedy leżałam w szpitalu. Relacjonował mi każdą chwilę swojego życia, np. kiedy w szkole na zajęciach technicznych używał szybkoschnącego kleju i skleił sobie rękę z deską, a później musiał chodzić z nią do końca zajęć, bo nikt nie mógł jej oderwać, kiedy zobaczyła go mama omal nie dostała zawału i zabrała go do szpitala. Raz przez swoją nieuwagę zdzielił pielęgniarkę po głowie. Trwał przy mnie bez przerwy, rodzice musieli go wyciągać siłą z mojej sali, raz nawet wrócił w środku nocy i spał razem ze mną, bo wiedział że mam koszmary, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że będzie miał przez to kłopoty.
Skinęłam tylko głową, nie ufałam teraz swojemu głosowi. Chłopak przygarną mnie w swoje ramiona głodząc kojąco po plecach.

*

- Cześć Avery.- szepnęłam kucając na przeciwko grobu - Wszystkiego najlepszego siostrzyczko. - zimny wiatr owiał moją już i tak dygoczącą z zimna sylwetkę. - Ostatnio dużo się dzieje, wiesz? Po pierwsze co cię na pewno zaskoczy - poznałam kogoś. Tak, to ja twoja siostra i poznałam kogoś. Wydaje się być miłym chłopakiem, lubię przebywać w jego towarzystwie. Reszta wydarzeń nie jest już taka kolorowa, nie będę cię tym zamęczać. Pewnie teraz tańczyłabyś w barze z przyjaciółmi i hucznie świętowała, nienawidzę tego, że nie możesz tego zrobić. Wyobrażam sobie jak teraz patrzysz na mnie i się śmiejesz z mojego szampańskiego humoru. Po prostu - urwałam zaciskając wargi - chciałabym żebyś tutaj była. Chyba już pójdę, bo starsza pani stojąca niedaleko mnie patrzy na mnie jak na wariatkę i jestem pewna że zaraz zdzieli mnie torebką. - Wstałam kładąc czerwoną różę obok nagrobka, krwistoczerwony kwiat wyróżniał się na tle białego puchu. Zupełnie jak moja siostra, zawsze była wyjątkowa.

*

- Co ty tutaj robisz? - Dylan stał w drzwiach mojego mieszkania z dłońmi wciśniętymi w kieszenie kurtki i zaczerwienionymi policzkami.
- Przyszedłem po ciebie. - uśmiechnął się wyjmując jedną rękę z kieszeni pokazując mi co trzyma w dłoni.
- Kluczyki od twojego jeepa? - uniosłam brwi w zdezorientowaniu.
- Tak, zabieram cie na chińszczyznę.
- Nie, Dylan nie mam ochoty..
- Bez wymówek, zakładaj kurtkę i jedziemy.
Prychnęłam pod nosem, ale nie sprzeciwiałam się, doskonale wiem jak potrafi być uparty jeśli na coś się uprze, a dzisiaj postanowił mnie dręczyć.
Zdjęłam kurtkę z wieszaka i zarzuciłam ją na ramiona szczelnie się zapinając, wsunęłam na nogi buty i stanęłam wyprostowana przed szczerzącym się do mnie chłopakiem.
- Chodźmy. - wziął mnie za rękę kiedy tylko zamknęłam drzwi i pociągnął w dół klatki schodowej.

Weszliśmy do ciepłego pomieszczenia przechodząc między jedzącymi ludźmi. Lokal był przytulny z wieloma chińskimi akcentami. Na czerwonych ścianach wisiały smocze głowy, nad naszymi głowami migotały papierowe lampiony, a ludzie jedli siedząc na poduchach przy niskich stolikach zasłoniętymi parawanami. Dylan pociągnął mnie za jeden z wolnych usadawiając nas naprzeciwko siebie.
- Dlaczego mnie tu przyciągnąłeś? - zapytałam opierając łokcie na stole i splatając ręce.
- Czy nie mogę wziąć mojej najlepszej przyjaciółki na kolację? - odparł bawiąc się menu leżącym na stole.
- W twoim przypadku? Nie, musisz czegoś chcieć. Ostatnim razem jak wziąłeś mnie na kolację parę godzin później musiałam ciągnąć cię nieprzytomnego do domu, a na dokładkę byłeś cały obsypany różowym brokatem i majaczyłeś o jakichś wróżkach.
- To nie była moja wina, okej? Ktoś wysypał na mnie ten brokat kiedy byłem wstawiony. - naburmuszył się kładąc ręce płasko na blacie.
- Okej niech ci będzie, a to kiedy ukradłeś pudla pani Peschel, ogoliłeś go i przebrałeś za prostytutkę, po czym próbowałeś zatrudnić w klubie nocnym?
- To był zakład, nie byłem do końca pijany i pudlowi nic się przecież nie stało!
- A to kiedy..
- Okej, okej masz racje! Potrzebuję małej przysługi. - podniósł rękę zginając palec wskazujący i kciuk, uśmiechając się cwaniacko.
- O co chodzi tym razem?
- Cóż... chciałbymżebyśpojechałazemnąnaimprezędoKevina.- powiedział na jednym wdechu tak, że ledwo zrozumiałam.
- Wiesz, że nie chodzę na imprezy. - wyprostowałam się patrząc na niego zza menu.
- Wiem, wiem. Przynajmniej ten jeden razy Nora, jeden - pokazał palec wskazujący - No weź, nie daj się prosić, impreza jest za miastem, jego rodzice mają tam dom.
- To naprawdę nie jest najlepszy... - nie zdążyłam dokończyć bo chłopak już wstał ze swojego miejsca - pomysł. Dylan, siadaj! Nie rób tego. - zakryłam oczy dłońmi wiedząc co zaraz nastąpi.
- Panie i panowie, czy mogę prosić o chwilę uwagi? - klasnął w dłonie mierząc salę wzrokiem. Kiedy gwar rozmów ucichł spojrzał na mnie, a cwaniacki uśmieszek nie znikał z jego twarzy.
Przysięgam, że kiedyś go zabiję. Zawsze kiedy wie, że mogę się na coś nie zgodzić zabiera mnie w miejsce publiczne i robi jakąś szopkę, ostatnim razem urządził dla mnie striptis w zatłoczonej restauracji. Nie chcę wiedzieć co teraz wymyślił.
- Noro, wybranko mojego serca chcę zadać Ci bardzo ważne pytanie. Znam cię od małego i zawsze byłaś u mnie na pierwszym miejscu, żadna nigdy ci nie dorównała.
O Boże, ratunku.
Dylan zaczął przetrzepywać kieszenie swoich spodni, aż wyjął z nich zawleczkę od piwa. Uniósł ją do góry zakrywając dłonią żeby nikt z zebranych oprócz mnie nie widział dokładnie co trzyma po czym ukląkł na jedno kolano puszczając mi po kryjomu oczko.
- Noro, kochanie, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - podniósł głos tak aby każdy mógł go dokładnie usłyszeć.
Czułam jak policzki zaczynają palić mnie ze wstydu. Chłopak nachylił się do mojego ucha, dla widowni w romantycznym geście.
- To jak będzie?
- Dobra już, dobra. - warknęłam czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Zgodziła się! - krzyknął po czym włożył mi kawałek metalu na palec i porwał w objęcia unosząc mnie. Za nami rozległy się krzyki z gratulacjami i gwizdy.
- A teraz idziemy uczcić nasze zaręczyny! - krzyknął łapiąc mnie za rękę wyprowadzając z lokalu.
Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz odsunęłam się od niego i uderzyłam go w ramie.
- Nienawidzę Cię! - pisnęłam zadając kolejny cios.
- Jeszcze mi podziękujesz, spójrz na to z tej strony, masz już zaręczyny za sobą. - odpowiedział dławiąc się śmiechem.
Zaczęłam go okładać jeszcze mocniej.
- Ał, ał! Przestań! - krzyknął nadal ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- To kiedy jest ta cholerna impreza? - zapytałam chowając zmarznięte dłonie w kieszenie kurtki.
- W piątek.
Zapowiada się ciekawy weekend.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

JEŚLI CZYTASZ - SKOMENTUJ 

 

1 komentarz:

  1. Myślałam, że już nic tu nie dodasz :( Rozdział świetny! Nie moge doczekać się nn :) kc

    OdpowiedzUsuń