Nora
Tego samego dnia w nocy leżałam wtulona w poduszkę myśląc o niedawno poznanym chłopaku. Jego karmelowe tęczówki pojawiały się gdy tylko zamykałam oczy, wyglądał na pewnego siebie, ale coś w jego wzroku sprawiało że wydawał się poraniony przez życie. Sms. Tak, ten cholerny sms który dostałam kiedy z nim rozmawiałam " Nowe znajomości? Pamiętaj, obserwuję Cię ". Już wtedy wiedziałam co powinnam zrobić, nie chcę więcej nikogo narażać. Wszyscy wokół mnie umierają. Zupełnie jakby ciążyła nade mną jakaś klątwa. Tracę wszystkich których kocham, muszę się zdystansować od przyjaciół, od wszystkich. Wiem, że będzie im przykro, bo ich odtrącę, ale nie mam innego wyjścia, muszę ich chronić, żeby mój prześladowca nie obrał ich sobie na cel, chcąc zranić mnie.
Ciche pukanie do drzwi obudziło mnie o piątej nad ranem, przecierając oczy z ziewnięciem wstałam z łóżka i poczłapałam do drzwi. Spojrzałam przez wizjer i to co zobaczyłam ani trochę mnie nie zdziwiło. Mała brązowowłosa dziewczynka z dużymi brązowymi oczami przytulała do siebie przytulankę popłakując cichutko. Jej zniszczona piżamka była wygnieciona i wisiała na jej chudym ciałku. Szybko otworzyłam drzwi wiedząc co się stało wzięłam małą kołysząc w ramionach, dziewczynka płakała bardzo długo tuląc się do mnie. Gdy już się trochę uspokoiła odsunęłam ją od siebie wycierając jej zapłakaną buzię.
- Czy to znowu się dzieje Kathy? - zapytałam całując ją w czoło
- T-tak. - wyjąkała pociągając noskiem.
- Poczekasz tutaj na mnie? Możesz pójść spać, lub włączę Ci bajkę, a jak wrócę zrobię gorącą czekoladę i będziemy leniuchować cały dzień. - uśmiechnęłam się i zaczęłam łaskotać małą.
- S-spać. - odpowiedziała przez chichot.
Zaniosłam ją do łóżka i przykryłam kołdrą. Kathy jest cudownym dzieckiem które nie miało szczęścia w życiu. Jej ojciec wychodził wieczorami i wracał nad ranem kompletnie pijany, jej mama wiele razy przez to obrywała, ale prosiła mnie żebym nie szła z tym do nikogo, bo zabiorą jej małą.
Wyszłam na klatkę owijając się ciasno szlafrokiem, zamknęłam za sobą drzwi na klucz i ruszyłam do mieszkania nade mną. Drzwi były uchylona, a zza nich dochodziły głośne krzyki.
- Ty dziwko! - plask - Pierdolona szmato! - brzęk tłuczonego szkła.
Nie czekając ani chwili dłużej wtargnęłam do mieszkania, skulona kobieta płakała w kącie, a postawny mężczyzna unosił się nad nią ciągnąc za jej łokieć.
- Wstawaj!
- Mark, nie chcesz tego robić. - powiedziałam na tyle głośno żeby starszy mężczyzna mnie usłyszał.
Odwrócił głowę w moją stronę puszczając łokieć żony.
- Spierdalaj stąd. - podszedł do mnie tak blisko że mogłam poczuć woń alkoholu. - Wynocha! - wrzasną.
To czego nauczyłam się przez tyle lat było to, że nie można okazywać strachu. Serce tłukło mi się w piersi, a ręce zaczęły nerwowo drżeć, jednak stałam przed nim patrząc mu prosto w oczy.
- Nigdzie stąd nie pójdę dopóki sam stąd nie wyjdziesz. - warknęłam unosząc podbródek.
- Ty mała pizdo, nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy! - zawarczał chwytając mnie za nadgarstek z taką siłą, że poczułam przeszywający ból, zupełnie jakby połamał mi kości. Syknęłam.
- Puść mnie, policja jest już w drodze. Jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz będziesz miał kłopoty. - policja zawsze na niego działała, nigdy jej nie wzywałam, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Zamiast tego wcześniej zadzwoniłam do Dylana.
- Nigdzie nie idę, to mój dom! - wzmocnił uścisk na moim nadgarstku.
- Puść mnie, nie chcesz zrobić mi krzywdy. - odpowiedziałam na tyle spokojnie, na ile dałam radę.
To co stało się potem było tak wielkim zaskoczeniem, że zatoczyłam się do tyłu uderzając w drzwi z takim impetem, aż poczułam pulsowanie z tyłu głowy. Dłoń Marka nadal była zwinięta w pięść, ciężko dyszał stojąc nade mną. Dotknęłam wargi z której wypłyną cienki strumień szkarłatnej cieczy, z każdą minutą czułam jak warga puchnie. Ktoś zaczął uderzać w drzwi, a później przeciskać się przez nie. Nadal byłam zbyt oszołomiona żeby przesunąć się i wpuścić osobę która tak zachłannie chciała dostać się do środka tego bałaganu. Chwilę potem w progu staną Dylan z szeroko otwartymi oczami, lustrował całe pomieszczenie aż trafił na mnie. Źrenice mu się rozszerzyły, tak że oczy mu ściemniały. W tak szybkim tępię rzucił się na starszego mężczyznę, że ledwo zdążyłam zarejestrować co się tak właściwie dzieje. Złapał go za kurtkę przyciskając do ściany i górując nad nim. Podniósł pięść uderzając nią w policzek Marka, głowię mężczyzny zarzuciło, a pod okiem został czerwony ślad uderzenia.
- Ty popierdoleńcu! - rykną i ledwo zdążyłam odsunąć się od drzwi, a Mark już był za nimi zataczając się na boki.
Postawił dwa duże kroki i już był przy mnie, złapał mnie za twarz uważając żeby nie dotknąć obitego miejsca i spojrzał mi w oczy.
- Boże, Nora prosiłem żebyś się w to nie mieszała. - oderwał ręce od mojej twarzy i wziął mnie w ramiona, przylgnęłam policzkiem do jego szybko poruszającej się klatki piersiowej obejmując z wszystkich sił.
Kiedy odsunęliśmy się od siebie powiedziałam aby poszedł do mnie dając mu klucze.
- Zaraz wszystko Ci opowiem, poczekaj tam na mnie. - uśmiechnęłam się, co musiało wyglądać bardziej jak grymas bo rozcięcie nadal mnie bolało.
Gdy chłopak zniknął za frontowymi drzwiami podeszłam do Mary, pomogłam jej wstać i zaprowadziłam ją do kuchni.
- Nie możesz na to pozwalać. - zaczęłam. - Tu nie chodzi tylko o Ciebie, ale też o Kathy, ją też może skrzywdzić. Robi się coraz bardziej agresywny, musisz zwrócić się do kogoś o pomoc. - dotknęłam jej ramienia ściskając lekko dla dodania otuchy.
- Zrobię wszystko żeby chronić moją córkę. - kiwnęła głową. - Dziękuję Ci bardzo, gdyby nie ty nie wiem co by się stało.
- Mogę być świadkiem, jeśli sprawa trafi do sądu. Wszystko się ułoży.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Kathy śpi u mnie, obiecałam jej, że spędzę z nią dzień więc odprowadzę ją wieczorem. Dobrze? - skierowałam się do wyjścia. Kobieta skinęła tylko głową.
Gdy tylko weszłam do mieszkania napotkałam rozzłoszczony wzrok Dylana.
- Czy wiesz co mogłaby się stać gdybym nie przyjechał?
- Nie muszę się nad tym zastanawiać, bo przyjechałeś. Nic takiego się nie stało. - westchnęłam kierując się do łazienki.
- Nic takiego się nie stało? Nic takiego się nie stało? Zwariowałaś? Uderzył Cię! Spójrz na swoją twarz! - ze złości aż poczerwieniał na twarzy.
Będąc w łazience wyjęłam z apteczki wacik i wodę utlenioną, w lusterku widziałam że chłopak wpatrywał się we mnie zdenerwowany.
- Proszę, Dylan nie denerwuj się. Obudzisz Kathy. Nic mi nie jest, spójrz - odwróciłam się do niego rozpościerając ramiona i wskazując na swoje ciało - żyje.
Gdy tylko wacik zetknął się z opuchniętą wargą syknęłam czując pieczenie.
- Po prostu.. - westchnął - boję się o Ciebie, ten blok nie jest dla Ciebie bezpieczny.
Kończąc odkażanie i wyrzucając wacik do kosza pod umywalką podeszłam do niego oplatając go rękami w pasie.
- Dziękuję że jesteś. Nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła.
Odwzajemnił mój uścisk i wsadził nos w moje włosy. Nie obchodziło mnie to że widzi mnie w takim stanie, obitą, rozczochraną i bez makijażu. Widział mnie w gorszych wersjach, kochałam go za to, że przy mnie był.
- Zginęłabyś, mała. - pocałował mnie w czubek głowy odsuwając od siebie. - Chodź, zrobię Ci śniadanie.
*
Po śniadaniu Dylan pojechał do siebie, żeby przygotować się na zajęcia. Ja natomiast zadzwoniłam do pracy aby poprosić o dzień wolny.
Poranek minął nam na leniuchowaniu i popijaniu gorącej czekolady. Kathy liczyła płatki śniegu, a ja zmywałam naczynia kiedy telefon zawibrował na wysepce. Wytarłam ręce w ścierkę po czym wzięłam urządzenie.
Od: Nieznany Wyskoczysz ze mną na kawę? ;) J
Szybko domyśliłam się kto pisze więc zapisałam sobie jego numer.
Do: Justin
Przykro mi, mam dzisiaj randkę.
Zrobiłam sobie zdjęcie z Kathy i dodałam jako załącznik, po czym kliknęłam wyślij i odłożyłam telefon kierując się do pokoju aby przebrać się z piżamy.
Kiedy wróciłam już w pełni ubrana i uczesana, chcę przez to powiedzieć że zostawiłam rozpuszczone włosy które samoistnie mi się trochę kręcą, sięgnęłam po telefon odczytując wiadomość.
Od: Justin
Urocza ta twoja randka, tylko pozazdrościć.
Co Ci się stało w wargę?
Do: Justin
Urocza i tylko moja. Nic takiego ;)
Ale jeśli nadal chcesz się spotkać ja i moja randka będziemy w centrum handlowym za godzinę.
Szczerząc się sama do siebie wrzuciłam telefon do torby.
- Kathy, chodź. Przebierzemy Cię z tej piżamy i zgarniemy z Twojego domu kurkę i buty żebyś nie zmarzła i pójdziemy kupić Ci coś nowego.
Miałam zaoszczędzone parę gorszy na czarną godzinę, ale nie mogę patrzeć jak mała chodzi ubrana tak lekko kiedy na dworze panuje mróz.
*
Dopiero weszłyśmy do centrum handlowego, a ja już mam dość. Nigdy nie byłam fanką zakupów. Trzymając małą za rękę ruszyłam do pierwszego sklepu z ubraniami dziecięcymi. Pokazywałam jej bluzki, bluzy, spodnie, ale nie przypadały jej do gustu. Jak wcześniej wspominałam, nie znam się na tym.
Przeszłyśmy już z pięć sklepów i mała zaczęła marudzić więc wzięłam ją na ręce, oplotła małe rączki wokół mojej szyi przytulając się do mnie. Byłam przerażona tym jak lekka była, gardło ścisnęło mi się z żalu. Dlaczego takiemu cudownemu dziecku trafiło się takie życie? Odrzucając od siebie złe myśli ruszyłam do kolejnego sklepu. Miałam już wchodzić kiedy ktoś postukał mnie po wolnym ramieniu. Odwróciłam się w tamtą stronę i spotkałam się z dużym uśmiechem Justina. Wygląda.. matko, jak on wygląda. Włosy postawione do góry, rozpięta kurtka ukazująca biały t-shirt, czarne spodnie i ocieplane buty za kostkę. Założę się że nie jedna dziewczyna rzuciłaby się na niego, a on chciał się spotkać ze mną? To niemożliwe.
- Cześć. - jego głos wyrwał mnie z zamyśleń.
- Hej. - odchrząknęłam oblizując spierzchnięte wargi.
- Widzę że zakupy jak dotąd się nie udały? - uniósł brwi patrząc na moje puste ręce.
- Nie bardzo. - wzruszyłam ramionami.
- Jestem Justin. - uśmiechnął się zwracając do małej.
Kathy odwróciła do niego głowę uśmiechając się nieśmiało i podała mu małą dłoń, kiedy złapał ją swoją dużą przysięgam że to była najbardziej urocza rzecz na świecie.
- Może ja wam pomogę w zakupach. - poruszył zabawnie brwiami rozśmieszając małą.
*
Justin miał wspaniałe podejście do dzieci, Kathy od razu złapała z nim kontakt. Gdy postawiłam ją na ziemi, bo zaczynało boleć mnie ramie podbiegła do niego i przez następną serię sklepów on ją nosił. Łaskotał ją, podrzucał, unosił do góry co zawsze kończyło się chichotem małej. Patrzyłam na to wszystko z szerokim uśmiechem. Z każdą chwilą w jego towarzystwie coraz bardziej go lubiłam. Był przystojnym chłopakiem z cudownym charakterem.
Miał rację, kiedy on podrzucał małej jakieś ubranie te od razu przypadało jej do gustu. Sęk w tym że nie na każde było mnie stać. Więc kiedy ochoczo potrząsała bordowym wełnianym sweterkiem, a ja zobaczyłam jego cenę miałam wyrzuty sumienia, bo nie mogłam jej go kupić. Wcześniej kupiłam jej ciepłą czapkę, bluzę i spodnie na podbiciu. Kathy widząc moją minę odłożyła sweterek na miejsce i podbiegła do mnie przytulając moje kolana.
- Nie musisz go kupować, rozumiem. - wymamrotała ściszonym głosem przez materiał moich spodni, jak na dziecko była bardzo inteligenta i wyrozumiała.
Uśmiechnęłam się do niej smutno kiedy spojrzała na mnie z dołu, pogładziłam ją po włosach i kucnęłam tak aby zrównać się z nią.
- Kupię Ci go następnym razem, dobrze? Obiecuję. - pocałowałam ją w czoło.
Pokiwała głową przytulając moją szyję. Kiedy mnie puściła wstałam i złapałam ją za rękę.
Całej scenie przyglądał się Justin i kiedy na niego spojrzałam dostrzegłam na jego twarzy smutek.
- Wszystko w porządku? - dotknęłam jego ramienia.
Zwrócił karmelowe tęczówki w moją stronę, były przepełnione taką ilością smutku, serce ścisnęło mi się na ten widok.
- Tak. - zamrugał parę razy i uśmiechnął się. - Idźcie zaraz przyjdę.
Skinęłam głową i ruszyłyśmy do wyjścia ze sklepu.
Usiadłyśmy na pobliskiej ławce czekając na chłopaka, Kathy machała wesoło nogami bawiąc się szalikiem, a ja sprawdziłam czy nie mam żadnych wiadomości, nic. Po paru minutach Justin wyszedł obładowany torbami ze sklepu. Otworzyłam szeroko oczy rozchylając usta ze zdumienia. Wstałyśmy z ławki w tym samym czasie kiedy do nas podszedł.
- Co tam masz? - Kathy zapiszczała wesoło próbując zajrzeć do toreb, jak można się domyślić nie mogła dosięgnąć.
- Parę rzeczy dla Ciebie. - ukucnął i palcem stuknął ją w czubek nosa.
- Mogę zobaczyć? - uśmiechnęła się szeroko rzucając mu się na szyję.
Chłopak przygarnął ją w długim uścisku.
- Oczywiście. - puścił ją i postawił torby na ziemi żeby mogła do każdej zajrzeć.
- Justin nie możemy tego przyjąć. - potrząsnęłam głową - To nie w porządku. Te rzeczy musiały kosztować fortunę.
- Możecie i to zrobicie. - jego głos był twardy i stanowczy.
- Ale..
- Żadnych ale.
- Naprawdę nie wiem jak Ci się za to odwdzięczę. - potrząsnęłam zrezygnowana głową.
- Wystarczy że się ze mną umówisz i będziemy kwita. Tym razem tylko we dwoje. - uśmiechnął się szeroko.
- Dobrze. - zaśmiałam się
*
- Więc, teraz mów. Co Ci się stało w wargę? - siedzimy w samochodzie Justina, Kathy śpi na siedzeniu z tyłu.
- To był wypadek. - mruknęłam.
Spojrzałam na jego profil po którym coraz smagały cienie lub światło latarni. Zaciskał usta w cienką linię, a rękoma tak mocno złapał kierownice, aż knykcie mu pobielały.
- Nora, jeśli ktoś Cię krzywdzi. Ciebie lub Twoją siostrę.. - na wzmiankę o siostrze zesztywniałam.
- Kathy nie jest moją siostrą. - wcięłam mu się w zdanie.
Odwrócił głowę w moją stronę lekko rozchylając wargi.
- Nie?
- To moja sąsiadka. To nie jest takie proste jak się wydaje. - mówiłam przez ściśnięte gardło.
- Rozumiem. Ale to nadal nie tłumaczy dlaczego ktoś Cię uderzył. - zwrócił głowę z powrotem na jezdnię.
- To skomplik... - nie dokończyłam zdając sobie sprawę że wpadłam w jego sidła. - Podszedłeś mnie!
- Tak i teraz wiem że ktoś Cię uderzył. - zaparkował pod blokiem, obrócił się w fotelu przeszywając mnie palącym spojrzeniem. - Kto to był?
- Justin, nie mogę..
- Nie będę spokojnie patrzył na to, że ktoś się nad Tobą znęca. - warknął.
- Naprawdę nie mogę Ci powiedzieć. - pociągnęłam za klamkę wychodząc z samochodu. Otworzyłam drzwi od strony gdzie spała Kathy i wzięłam ją na ręce.
Justin wysiadł z samochodu otwierając bagażnik i wyjmując z niego torby pełne zakupów.
- Daj mi ją, zaniosę ją. - podszedł do mnie czekając aż wręczę mu małą.
- Poradzę sobie. - uśmiechnęłam się i ruszyłam do wejścia klatki.
Słyszałam za sobą jego ciężkie kroki na śniegu.
Kiedy byliśmy już w połowie drogi na górę usłyszałam trzaśnięcie drzwi, odgłos echem odbijał się od ścian. Chwilę potem usłyszałam kroki dochodzące z góry, kiedy zobaczyłam Marka schodzącego z torbą podróżną w ręce zatrzymałam się w półkroku sztywniejąc. Kiedy tylko mnie dostrzegł przeszył mnie lodowatym spojrzeniem i przystaną na chwilę.
- Jeszcze się z Tobą policzę suko. - warknął po czym ruszył dalej w dół schodami, ja natomiast stałam jak wryta i patrzyłam się w miejsce w którym przed chwilą stał, sekundę później usłyszeliśmy tylko zatrzaskiwanie się drzwi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Naprawdę nikt nie czyta tego ff? Mam na niego masę pomysłów, ale jeśli nikt go nie czyta to nie ma sensu. Więc jeśli czytasz napisz przynajmniej ":)" żebym wiedziała, ze nie piszę tego dla siebie.
Pisz kochana *.*
OdpowiedzUsuń