sobota, 9 lipca 2016

Rozdział 27

Nora 

Jego twarz nie wyrażała kompletnie niczego, wyglądała jak wyryta w marmurze. Patrzył na mnie, ale jakby przeze mnie, daleko. Coś w jego wzroku mówiło mi jednak, że w środku nie jest taki spokojny jak wydaje się na zewnątrz, nawet przez sekundę.
Wstał tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnęłam.
- Justin. - również wstałam krzywiąc się przy tym lekko co nie umknęło jego uwadze.
- Musisz odpoczywać. - wskazał z powrotem na łóżko - Spróbuj się przespać.
- Jedyne co teraz muszę to powiedzieć ci ważny szczegół, który może doprowadzić nas do rozwiązania tej całej cholernej zagadki. - założyłam ręce na piersi nawet nie myśląc o ponownym siadaniu, a co dopiero pójściu spać.
- Jaki? - przeciągnął ręką po przydługich już lekko włosach robiąc na głowie jeszcze większy bałagan niż do tej pory.
- Kiedy byłam na wpół przytomna przyszedł ktoś jeszcze, nie kontaktowałam na tyle dobrze żeby wiedzieć o czym mówili, ale kiedy ten drugi podszedł bliżej mnie zobaczyłam tatuaż na jego prawej dłoni - czarny, powykręcany na końcach X ciągnął się od nadgarstka, aż do kłykci. Wiem, że to nie jest dużo, ale to zawsze jakaś poszlaka i pomoc w identyfikacji. - patrzyłam na niego czekając na jakąkolwiek reakcje.
- To jest dużo, więcej niż do tej pory odkryliśmy. - zmniejszył odległość między nami obejmując dłońmi moje policzki i złożył na moim czole czuły pocałunek - A teraz naprawdę powinnaś odpocząć. - odsunął się robiąc krok w tył - Zajmę się tym.
Kiedy wyszedł z sypialni słuchałam jak schodzi po schodach po czym przez dom przetoczyło się głuche uderzenie zamykanych za nim drzwi.
Zrezygnowana usiadłam na łóżku opierając łokcie na kolanach i ukrywając twarz w dłoniach. Kiedy to się skończy? Czy gra dobiegnie końca tylko wtedy, kiedy padnę trupem? Chyba do tego to wszystko się sprowadza. Najpierw chce mnie zniszczyć psychicznie, a później zabić i czekać aż z mojego ciała zostanie tylko proch. Ale czy wtedy bliskie mi osoby będą bezpieczne? Czy wtedy ich życie wróci na właściwe tory? Chyba nie przyjdzie mi się tego dowiedzieć. Ale coś muszę zrobić, nie mogę całego tego bałaganu zostawić na barkach Justina z nadzieją, że wszystko zrobi sam. Westchnęłam i potarłam twarz. Co mam robić?
Dobiegające z dołu dźwięki utwierdzały mnie w przekonaniu, że Jamie jest w domu, Justin nie zostawił mnie samej. Po ostatnim incydencie wątpię żeby któryś z nich choćby odstąpił mnie na krok.
Odsunęłam kołdrę i powoli się pod nią wsunęłam, nadal byłam cholernie zmęczona i chociaż przespałam już pół dnia ponownie zamknęłam oczy.

- Ona się po prostu bawi. - uśmiech mamy był szeroki, kiedy patrzyła jak Berry obraca się w kółko próbując złapać własny ogon. 
Tata jak zwykle prowadził w skupieniu, jedną ręką trzymał kierownice natomiast drugą trzymał dłoń mamy delikatnie pocierając jej knykcie. 
Avery jak zwykle słucha muzyki na swoich słuchawkach nie zwracając uwagi na to co dzieje się w samochodzie. 
Wychyliłam się lekko w prawą stronę aby wyjrzeć zza fotela kierowcy i sprawdzić, czy na którymś ze znaków nie ma wiadomości ile kilometrów zostało nam do przejechania. Niestety zawiodłam się z powrotem wracając na swoje miejsce. Chwile potem wyprzedził nas czarny sedan i tak szybko jak się pojawił zniknął mi z oczu. We wstecznym lusterku spotkałam zmartwiony wzrok taty, zmarszczył brwi i przeniósł wzrok z powrotem na drogę. O co chodzi? 
Obraz zamazał mi się przed oczami, rodzice stali się niewyraźni i miałam wrażenie oddaleni o setki kilometrów. Nie mogłam skupić wzroku. 
Kiedy odzyskałam ostrość widzenia coś w przedniej szybie zwróciło moją uwagę. Coś mignęło mi między drzewami, chwile potem było na drodze przed nami. 
Nie, nie coś. Ktoś. 

Obudziłam się ledwie chwytając oddech. Ostatni sen o wypadku miałam trzy tygodnie temu, jednak teraz nabrał on nowych szczegółów. Wzrok mojego ojca, czarny sedan i ktoś wychodzący na drogę.
Zimne poty oblały moją skórę, czy to właśnie o tym mówił kiedy mnie przetrzymywał? Chciał żebym sobie przypomniała.
Zakręciło mi się w głowie, to nie może być prawda, jeśli nią jest, jeśli to nie jest wytwór mojego zmęczonego umysłu, jeśli do cholery nie zwariowałam to znaczy, że to co do tej pory wiedziałam o wypadku był jednym, wielkim cholernym kłamstwem.
Wstałam zataczając się w bok, nie mam pojęcia gdzie są moje ubrania, jedynym co ciągle mam na sobie to koszulka Justina. Podeszłam w stronę szuflady komody i wyjęłam z niej spodnie dresowe bruneta. Kiedy wciągnęłam je na siebie było o wiele za duże, ale mam to gdzieś. Mocno ścisnęłam troczki i zawiązałam dwa razy po czym podwinęłam nogawki i szybkim krokiem ruszyłam do drzwi sypialni. Muszę wyjść. Teraz. Natychmiast. Jeśli tego nie zrobię uduszę się.
Muszę odetchnąć świeżym powietrzem, p r z e s t a ć myśleć. Jeśli tego nie zrobię, zwariuję do reszty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz